Z założenia cisza wyborcza ma być czasem, w którym obywatele, po kampanii, mogą zastanowić się, jakiego chcą dokonać wyboru.
Po raz pierwszy ciszę wyborczą wprowadzono po II wojnie w Niemczech Zachodnich. Obawiano się bowiem, że powrócą niechlubne zwyczaje z czasów Republiki Weimarskiej, z lat 20. XX wieku, kiedy to w ostatnich dniach przed głosowaniem dochodziło do gwałtownych zamieszek, a nawet politycznych morderstw. Z czasem okazało się jednak, że emocje wyborcze nie są aż tak silne i przepis o zachowaniu ciszy wyborczej w Niemczech już nie obowiązuje.

W Europie cisza wyborcza obowiązuje przed wszystkim w tzw. młodych demokracjach. W krajach o bardziej zakorzenionej kulturze politycznej wystarcz  trzymanie się dobrych obyczajów i tzw. dżentelmeńska umowa, by nie przesadzać z kampanią, szczególnie negatywną, w przeddzień i dniu wyborów.

W ostatnich latach życie polityczne i społeczne toczy się w coraz większym stopniu w sieci, na portalach, forach internetowych, w mediach społecznościach. Przestrzeganie zasad ciszy wyborczej w wirtualnym świecie, staje coraz bardziej anachroniczne. Internauci wymyślają różne, często  dowcipne sposoby by obejść zakaz. Kilka lat temu partie polityczne były określane nazwami warzyw, a na portalach podawano informację że ceny pomidorów są wyższe od cen ziemniaków o kilka złotych. Podczas niedawnego referendum w Warszawie, zakazaną informację o frekwencji podawano jako ilość zebranych grzybów.

Państwowa Komisja Wyborcza  jednak nie odpuszcza i przed eurowyborami ogłosiła, że nawet tzw. lajkowanie postów na FB, będzie traktowane jako złamanie ciszy wyborczej.

Trochę spokoju od agresywnej agitacji wyborczej przed samym głosowaniem, moim zdaniem, nie szkodzi. Z drugiej jednak strony, nie jest dobrze kiedy wprowadza się prawo, którego respektowania nie da się ani wymusić ani skontrolować.